Forum Forum ots Poland Holigans Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Dziedzictwo przodkow - ksiega 1

 
Odpowiedz do tematu    Forum Forum ots Poland Holigans Strona Główna » Opowiadania Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Dziedzictwo przodkow - ksiega 1
Autor Wiadomość
Cholernik
Administrator
Administrator



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Post Dziedzictwo przodkow - ksiega 1
Prolog
Wieki temu, gdy świat był jeszcze młody a ludzka stopa nie odcisnęła się jeszcze na ziemi, dwie przeciwstawne moce walczyły ze sobą o wszechświat. Odwieczna walka dobra i zła. Siły przeciwstawne ale jednocześnie tak zależne od siebie, że jedna bez drugiej istnieć nie może.
Bóg dopiero w planach miał stworzenie człowieka. Nie chciał jednak by jego największe dzieło powstało w czasach gdy tak łatwo może obrócić się przeciwko niemu. O zwycięstwo i przyszłość w której było miejsce dla człowieka walczyły niezliczone zastępy Archaniołów, których miecze zwrócone były przeciw niezliczonym hordom demonów. Dzięki wielkiej mocy, którą Bóg przekazał Archaniołom demony zostały strącone do świata podziemi w którym stwórca kazał im zostać na całą wieczność. Mimo to wiedział, że próba opanowania tego co dobre to tylko kwestia czasu.
Stworzył więc Bóg człowieka, któremu dał ziemię we władanie. Szatan szybko zrozumiał, że kluczem do panowania nad światem jest pokonanie Boga zmieniając ludzi na swoje podobieństwo...


Rozdział II
Część I
Archanioł Tyrael odpoczywał leżąc na łące i z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w pobliski strumyk. Teraz kiedy przybrał postać zwykłego mężczyzny, miał średniej długości blond włosy i przepasany był jedynie w pasie grubą, białą chustą. Jego miecz leżał w swej pochwie tuż obok niego . Tyrael nie wyciągał go z niej od bardzo dawna ponieważ nie było to potrzebne. Jednak w głębi duszy czuł, że niebawem stanie do walki w obronie tego co kocha i Temu, któremu służy. Z instrukcji jakie otrzymał wynikało, że za dwa dni do pobliskiej wioski przybędzie młodzieniec, którego Bóg wykorzysta w Wielkim Planie. Tyrael nie wiedział dokładnie o co chodzi. Właściwie to nie chciał wiedzieć bo to nie było mu potrzebne w spełnieniu swojego zadania.
Leżał tak cały dzień i całą noc. Następnego dnia wstał, w mgnieniu oka. Prostym zaklęciem Tyrael sprawił, że okryła go połyskująca, platynowa zbroja, którą szczelnie zakrył długi szary płaszcz.
- Czas już.- powiedział sam do siebie i ruszył wzdłuż rzeki w kierunku małego rolniczego miasteczka by po raz kolejny stawić czoło przeznaczeniu.
Rozdział II
Cześć II
Tyrael wkroczył do wioski w swoim przebraniu podpierając się laską, którą wyciągnął spod płaszcza tuż przed osadą. Nie rzucał się nikomu w oczy więc niepostrzeżenie doszedł do czegoś co można by nazwać dziedzińcem. Od razu było widać, że mieszkańcy okolicznych domów nie są zbyt bogaci jednak do ubogich też nie należeli. Tyrael skupił się na odszukaniu chłopca, po którego tutaj przybył. Przypuszczał, że dotrze on do wioski jakimś statkiem gdyż szlak lądowy nie był dobrze przetarty.
Koło południa do małej przystani przycumowała barka z nowymi osadnikami. Szukali oni nowych terenów pod farmę dla siebie i dla swojego czternastoletniego syna.
- Arturze pomóż matce znieść tamtą skrzynię. - powiedział wysoki mężczyzna o szerokich barach, który właśnie przymierzał się do największej ze skrzyń. Widać było, że ciężka praca fizyczna nie jest mu obca.
Mały Artur wraz z matką schodzili po trapie z trudem unosząc skrzynie.
-Może mógłbym użyczyć swych rąk do pomocy?- zagadnął Tyrael i zastąpił kobietę nie czekając na odpowiedź. Postawili skrzynię na brzegu a zaraz obok mężczyzna postawił swoją.
- Dzięki ci człowieku. Czasy są ciężkie i nie możemy sobie pozwolić na luksus wynajęcia pomocnika.
- Z wielką chęcią uczynię to za darmo. Nie potrzebuję pieniędzy.
Tyrael dobrze zamaskował swoje pochodzenie ale nie wyglądał na nędznika, raczej na wędrowca. Mężczyzna zgodził się pod warunkiem, że będzie mógł się odwdzięczyć obiadową strawą. Ruszyli więc do pracy a kobieta poszła do miasta po produkty na obiad. Razem rozładowywali barkę w szybkim tempie. Po niecałej godzinie robota była prawie skończona. Wędrowiec wraz z mężczyzną nosili większe i cięższe przedmioty a Artur resztę. Kiedy mężczyźni znosili ciężki piec żeliwny Artur postanowił sprawdzić swoją siłę i postanowił znieść coś cięższego. Chwycił za duże kowadło i z trudem utrzymując równowagę zaczął schodzić na ląd.
- Artur! Co ja ci mówiłem?!- krzyknął ojciec na widok czerwonej twarzy syna.
- Dam... radę... Ojcze. Bez ob..- nie dokończył gdyż kowadło okazało się zbyt ciężkie i Artur stracił równowagę. Chłopiec zaczął niebezpiecznie przechylać się do tyłu z kowadłem, które przy upadku z pewnościa połamało by mu kilka żeber. Wtedy niewiadomo skąd Tyrael doskoczył do niego i jedną ręką nienaturalnie mocno odepchnął kowadło na bok zanim przygniotło Artura.
- Jak to..? Przecież to...
- Niemożliwe?- dokończył Tyrael.
- Właśnie, niemożliwe..- mężczyzna stał jak kołek ze wzrokiem utkwionym na kowadle.
Tyrael popełnił błąd. Działając impulsywnie zdradził swoją nienaturalną siłę przez co dłużej nie mógł już udawać pomocnego wędrowca. Trzeba było wszystko wyjaśnić.
- Wyjaśnię wam wszystko przy obiedzie.. jeśli oczywiście pozwolicie....- powiedział Tyrael.
Rozdział II
Część III

- Nie widzę powodu dla którego miał bym ci nie ufać...- i wtedy do niego dotarło, żę nawet nie zna jego imienia.- Właściwie jak masz na imię.. nawet tego o tobie nie wiem.
- Wszystko wam wyjaśnię ale przy obiedzie i bez światków. Należy wam się przynajmniej to.
- Mężczyzna nie wiedział czemu ale zaufał nieznajomemu i wstrzymał się od dalszych pytań.
Wszyscy wrócili do poprzednich zajęć z niecierpliwością czekając na to co nadejdzie...

***
Minęło kilka godzin.. cały swój dobytek przewieźli wozami na upatrzoną przez nieznajomego działkę.
- Tam będzie wam się powodziło. Tam nie zaznacie głodu ani nędzy. Na tej ziemi żyjcie i pracujcie a ona dostarczy wam wszystkiego co będziecie potrzebować.- powiedział wskazując na sporej wielkości wolną łąkę koło mokradeł.- Wykupcie też te mokradła. Nie pytajcie dlaczego ale wiem, że dzięki nim pieniędzy nigdy wam nie zabraknie.
Po kilku kolejnych godzinach, kiedy już powoli zaczynało się ściemniać a cały dobytek był zabezpieczony na polanie w lub obok prowizorycznego składzika, który tak naprawdę był szałasem z gałęzi, obiad był już prawie gotowy. Wszyscy usiedli do stołu , który ze sobą przywieźli i cierpliwie czekali aż kobieta poda strawę. Panowała wtedy niczym niezmącona cisza co bardzo niepokoiło ojca Artura ponieważ to było dość nienaturalne zachowanie a wszystko się zaczęło od tego nieznajomego...
Ciszę tę przerwał nieznajomy:
- Jestem Tyrael, przepraszam za to całe zamieszanie wokół mojej osoby ale to z pewnych względów było niestety konieczne. Nikt w wiosce nie mógł się dowiedzieć kim i dlaczego tu jestem. To mogło by być dla nich niebezpieczne.
- Ja nazywam się Hektor a to moja żona Eriene, syna już znasz. Co takiego mogło by ludziom grozić tylko dlatego, że znają twoje imię Tyraelu.
- Wy zapewne mnie nie kojarzycie ale w wiosce zapewne znalazł by się niejeden bajarz, który zna jakąś historię o Tyraelu.
Hektor zamarł z łyżką przy ustach zastanawiając się co tu się dzieje. Nie trwało to jednak długo gdyż Tyrale kontynuował.
- To co za chwile zobaczycie musicie zachować tylko i wyłącznie dla siebie. Właściwie to i tak nikt by wam nie uwierzył. Tyrael odłożył łyżkę i wstał od stołu. Odszedł kilka kroków, odwrócił się i zrzucił płaszcz, który do tej pory świetnie ukrywał metalicznie połyskującą zbroję. Postać Tyraela pojaśniała, z pleców wyrosły mu dwa skrzydła pokryte nieskazitelnie białymi piórami. Tyrael przemówił teraz zmienionym, o ton niższym głosem:
- Jestem Archanioł Tyrael, jeden z pięciu Archaniołów Areath, dowódca pięciu legionów.
Nikt nic nie powiedział więc Tyrael kontynuował:
- Przybyłem tu po Artura bowiem on, odegra wielką rolę w walce dobra ze złem. Przybyłem by go wam zabrać i udzielić mu świętych nauk by był gotów kiedy nadejdzie czas.
Wtedy w Eriene odezwały się matczyne instynkty.
- Nie pozwolę go nam odebrać. To tylko małe dziecko.. nie pozwolę słyszysz? Hektor zrób coś.- po policzkach Erieny strugami spływały łzy. Artur przytulił się do matki i też zaczął szlochać, Hektor zaś z trudem powstrzymał łzy.
- Dlaczego właśnie on? Dlaczego mój syn?
Tyrael tylko z sobie znanych powodów znów przybrał postać zwykłego człowieka i przykrył zbroję płaszczem.
- Przykro mi. On został wybrany zanim jeszcze się narodził. Musi iść ze mną ale przysięgam wam, że jeszcze do was wróci.
Eriene uklękła na kolana i załzawionymi oczami spojrzała w niebo.
- Panie! Dlaczego nas tak doświadczasz? Czym sobie zasłużyliśmy na taką stratę?
- Eriene, to nie tak. Pan nasz wybrał go by wypełniam w jego imieniu misję. To wielki zaszczyt.
- Dlaczego ty nie możesz tego zrobić? Czemu wyręczacie się niewinnym chłopcem?!
- Eriene opanuj się! Pamiętaj do kogo mówisz!- Hektor próbował przemówić żonie do rozumu.
Tyrael podszedł do Hektora i położył mu dłoń na ramieniu.
- Ma prawo. Nie popełniła wobec mnie grzechu a gdyby nawet, natychmiast bym jej wybaczył. Mogę sobie tylko wyobrazić tak wielką stratę.- po czym zwrócił się do Erieny:- Tak jak mogę sobie wyobrażać co będzie jeśli twojemu synowi się nie uda lub co gorsza nawet nie spróbuje. Ja chętnie bym go wyręczył ale Bóg dał ludziom wolną wolę i obiecał złożyć ich los w ich własnych rękach jeśli zagrożenie będzie wychodzić od ludzi. Ja mogę reagować jeśli ludzkości będzie grozić większe niebezpieczeństwo. Szatan działa przebiegle jak lis.
- Rozumiem.- powiedziała Eriene patrząc czule na syna.- Na pewno nie ma innego sposobu?
- Niestety nie. Chłopak musi iść ze mną.
Artur nie odezwał się do tej pory ani słowem ale dalej już nie mógł.
- A czy ja nie mam tu nic do powiedzenia?
- Oczywiście, że masz. W głębi duszy czujesz jednak, że musisz jechać prawda?
Chwila ciszy..
-Tak..
Rozdział II
Część IV


- Wyjedziemy następnego dnia. Szkoda czasu.- Tyrael powiedział to tak, że nikt nie próbował o tym z nim dyskutować.
On sam nie był tym zadowolony. Uwielbiał przebywać między ludźmi i nienawidził zadawać im bólu, przynajmniej nie wtedy, gdy na to nie zasługują. Wstał i odszedłby pomyśleć w samotności. Wiedział, dlaczego ma tak postąpić i wierzył w słuszność tego co Bóg mu nakazał ale to co konieczne i dla ogólnego dobra nie zawsze jest dobre dla jednostki. Nic nie mógł na to poradzić, bo takie są przecież niezmienne prawa wojny.
Nazajutrz wczesnym rankiem, kiedy tylko słońce pokazało swe pierwsze promienie, Tyrael zabrał śpiącego Artura i ruszył w drogę kierując się na wschód. Pogrążonym w głębokim śnie Hektorowi i Eriene pozostawił tylko krótki list, w którym wyjaśnił, że zabrał chłopca i ruszył w drogę.. i żeby się nie martwili bo pod jego opieką nic mu się nie stanie.

***
Słońce już całkowicie wyłoniło się znad horyzontu gry Artur przebudził się. Tyrael, który przybrał teraz swój naturalny wygląd szybował ponad drzewami trzymając mocno Artura. Z początku przerażające przeżycie, ale szybko się przyzwyczaił a nawet to polubił.
- Czy możesz wznieść się wyżej?- spytał nieśmiało.
- Tak, ale nie teraz. Tutaj lepiej nie wzlatywać zbyt wysoko.
- Ale ponad chmurami nikt nas by nie dostrzegł.
- To prawda, ale ty nie mógłbyś tam oddychać ale są do tego specjalne nauki, które są bardzo trudne ale kiedyś na pewno będziesz za nie dziękować.
Szybowali tak nad lasem kilkadziesiąt minut aż Tyrael uznał, że odlecieli już wystarczająco daleko i wzbił się nieco wyżej. Wiatr wiał chłopcowi mocno w twarz, ale to bynajmniej nie było dla niego nieprzyjemne. Odczuwał dziwny spokój i radość. Widząc to Tyrael zrobił kilka szybkich akrobacji, które dosłownie zaparły dech w piersi chłopca. Arturowi chwilowo udało się zapomnieć o tak brutalnym rozstaniu z rodzicami i jego pierwsza podniebna podróż przebiegała w towarzystwie radości i śmiechu.
Co ma swój początek niestety ma też i koniec. Las się nagle skończył ukazując klif i pustynię sięgającą horyzontu.
- To dom Szej-Huluda.- oznajmił poważnym głosem Tyrael.
- Kogo?
- Szej-Hulud to prastary stwór zwany czerwiem. Kiedyś woda występowała tylko w oceanach a ląd był wielką pustynią na której czerwie panowały niepodzielnie przez wiele stuleci. Szej-Hulud jest ostatnim z czerwi.
- Co się stało z innymi?
- Wyginęły. Wszystko kiedyś się kończy. Ich władza też.- po czym obniżył lot a następnie wylądował.
- Musimy tutaj iść. Powietrze nad pustynią jest nieodpowiednie dla moich skrzydeł.
Artur nie pytał dlaczego, przytaknął po czym spytał:
- Jak wyglądają czerwie?
- To wielkie podłużne stworzenia "pływające" w piasku. Szej-Hulud jest tak wielki, że dwa domy połknął by w całości i nawet by nie poczuł się syty.
- Faktycznie.. jest wielki.
- Tak i mam nadzieję, że go nie spotkamy po drodze bo nie chciał bym zabijać tak wspaniałego stworzenia. Szej-Hulud potrafi myśleć jak człowiek.
Tyrael niewiadomo skąd wziął odpowiednią odzież i dwa bukłaki które napełnił wodą z jeziorka w lesie. Potem obaj wyszli spomiędzy drzew, zeszli po łagodniejszym fragmencie klifu i ruszyli przez pustynię na której Szej-Hulud był ich największym zagrożeniem.
Rozdział II
Część V
Kiedy wszelka zieleń za nimi znikła za horyzontem Arturowi zaczęła dokuczać monotonia krajobrazu Tyrael niewiadomo czemu zmienił kierunek kierując się na lewo od ich poprzedniego kierunku.
- Czy idziemy jakąś trasą, którą tylko ty widzisz?- spytał Artur.
- Nic podobnego, widzisz tam na horyzoncie po prawej?- Tyrael wskazał palcem odległy obiekt ledwo widoczny na linii horyzontu.- To burza piaskowa. Jeśli nie zabiły by cię jakieś ciężkie przedmioty albo piasek nie zapchałby ci płuc to na pewno byś się udusił bo taka burza tęgiego mężczyznę potrafi pogrzebać żywcem w kilka minut.
- Ach... ale dobrze wiesz w którą stronę musimy iść prawda?
- Tak. Nie wchodził bym na tą pustynię gdybym nie mógł się zorientować się gdzie mamy iść. Ta pustynia to grobowiec dla zwykłego śmiertelnika, który nie potrafi się dostosować do praw pustyni a Szej-Hulud nie ułatwia przeprawy.
- Czy spotkamy go?- Arturowi ciarki przeszły po plecach.
- Tego nie wiem, nie mam daru widzenia przyszłości. Tylko Bóg potrafi zobaczyć co możę przynieść przyszłość. Dzięki temu tworzy swój plan.
- Ale przyszłość to przyszłość i wydaje mi się, że ona jest niezmienna. To nasze przeznaczenie.- Artur był dumny z tego co powiedział ale niepotrzebnie bo Tyrael tylko się uśmiechnął i powiedział:
- Jak ty mało wiesz... przyszłość to nie jest przeszłość. W przeszłości wszystkie wybory zostały dokonane a przyszłość to wiele linii czasu. Każdy nawet najmniejszy wybór tworzy niezliczoną ilość przyszłości. Bóg zaś zagłębia się w przyszłość i stara się aby potoczyła się jak najlepszym torem. Dlatego nic tak naprawdę nie jest pewne. Wybrać odpowiednią przyszłość to nie takie proste, cały czas trzeba stać na straży i pilnować aby człowiek wybrał odpowiednią dla siebie przyszłość. Czynnik niepewności to wolna wola.
Artur zrozumiał jak bardzo jego teoria była daleka od prawdy i poczuł się głupio.
- To że nie tego nie wiedziałeś nie świadczy o tobie źle. Ważne jest teraz to, że twoja wiedza jest teraz naprawiona.- "naprawiona" to wywołało uśmiech na twarzach obojga po czym Tyrael z uśmiechem dodał:- Naprawimy twoją wiedzę w Zakonie Białych Paladynów.
- Tam właśnie idziemy? Jeszcze nie widziałem żadnego paladyna.
- To dlatego, że nie zależy im na sławie i walczą jeśli nie da się walki uniknąć. Poznasz ich i zostaniesz jednym z nich. Przed tobą roztacza się godna przyszłość w chwale pośród paladynów ale zwykli śmiertelnicy nie będą o tobie wiele wiedzieć, chyba że tego będziesz chciał.- po chwili dodał:- Zanim ruszymy do Zakonu musimy zabrać ze sobą jeszcze czterech wybrańców. Będą twoją podporą. Pierwszy z nich nazywa się Zaakh i to właśnie w kierunku jego domu zmierzamy.
- Znów odbierzesz dziecko od rodziców?
- Wiele trzeba poświęcić i mi to się wcale nie podoba ale tym razem będzie trochę inaczej. Zaakh mieszka w domu dla sierot, gdzie nie cieszy się z faktu, że niemal nikt go nie szanuje. Do tego jego jedyna przyjaciółka zmarłą w zeszłym roku z powodu niewyjaśnionego wypadku. Zaakh jest przekonany, że to dzieci z domu dla sierot za tym stoją. On ucieszy się, że będzie mógł się stamtąd wytrwać i nikt się specjalnie nie przejmie jego zniknięciem.....
Tyrael przerwał nagle i stanął nieruchomo próbując dostrzec coś bardzo odległego.
- Szej-Hulud...
Artur nie był tym zadowolony. To stworzenie mogło by ich połknąć i nawet o tym nie wiedzieć. Spojrzał w stronę, w którą patrzył teraz Tyrael i próbował dostrzec kolosa ale ku swojemu zdziwieniu nic nie zobaczył. Przecież tak wielki potwór musi być widoczny z daleka- pomyślał.
- Gdzie on jest? Nie widzę go...
- On pływa w piasku. Widać tylko przemieszczającą się górkę. Wytęż wzrok a na pewno ją dostrzeżesz.
Faktycznie, Artur dostrzegł pędzącą w ich kierunku górkę.
- Trudno uwierzyć, że ta górka to znak zbliżającego się potwora, który mo..... - Artur nie dokończył ponieważ przerwał mu potworny ryk i to co zobaczył. Wielki czerw wyłonił z piasku w powietrze na jakieś dwadzieścia metrów, otworzył paszczę, zawył jeszcze raz i runął na ziemię wzbijając w powietrze ogromne ilości piasku.- Wielki....
- To co wystawało ponad powierzchnię piasku to zaledwie jedna czwarta jego ciała.
Górka, która zdradzała kierunek w którym poruszał się potwór znacznie przyśpieszyła. Wyczuł ich...
- Co robimy?- Artur nie czół się zbyt pewnie w tej sytuacji.
- Nie chciał bym go skrzywdzić on tylko broni tego co od tysiącleci należało do niego. Jest jeden sposób.- mówiąc to wyciągnął spod płaszcza miecz i ujął go oburącz.- Nie zabije go to ale będzie odczuwał ból przez wiele dni. Niestety nie ma teraz innego sposobu.- podniósł miecz nad głowę i krzyknął:- POZNAJ PIEŚŃ MOJEGO MIECZA!!!
...

Rozdział II
Część VI

Wykonał szybki ruch mieczem w dół co spowodowało uwolnienie jakiegoś potężnego czaru. Do uszów Artura wdarł się bardzo głośny, wysoko tonowy dźwięk a w stronę Szej-Huluda pomknęła fala uderzeniowa, która wzbijała za sobą ogromne ilości piasku. Po krótkiej chwili zaklęcie dosięgło prastarego stwora co wywołało potężny ryk a piasek pod ich stopami na chwilę wpadł w wibracje w skutek czego ich stopy zapadły się niecałe dwa centymetry. Szej-Hulud natomiast chyba zanurkował ponieważ po chwili wybił się z tak ogromną siłą, że w powietrzu znalazło się niemal jego całe ciało. Widać było zwężający się koniec który świadczył, że tylko niewielka część jego cielska znajduje się w ziemi. Oczywiście nie mógł w ten sposób utrzymać równowagi nawet na sekundę więc niemal natychmiast runął płasko na piaski pustyni. Huk tym wywołany można by tylko porównać do wystrzału kilkudziesięciu armat jednocześnie. Piasek wokół stwora opadł po dłuższej chwili ukazując czerwia w całej jego okazałości. Teraz można było dostrzec, że ma przynajmniej 1500 metrów długości i co najmniej 200 metrów szerokości.
- Co za siła wprawia tego kolosa w ruch? Wybicie tego potwora graniczy chyba z cudem.- zastanawiał się głośno Artur.
- To prawda. To stworzenie ma niezmierzoną siłę. Chodźmy, musimy go obejść.- Tyrael ruszył w drogę a zaraz za nim podążał Artur, który cały czas patrzył na czerwia. Ten zaś leżał poruszając się nieznacznie i od czasu do czasu zarzucając swa ogromną częścią ciała, którą można by nazwać ogonem, wydawał z siebie drażniące wycie, które wywoływało dreszcze.
Po jakiejś godzinie czerw zniknął za jakąś wydmą a wycie stawało się coraz cichsze i odleglejsze aż w końcu nie było go słychać.
- Biedak strasznie cierpi. Żałuję, że nie było innego sposobu.- powiedział Tyrael odwracając się do Artura.- To nie należy do moich obowiązków ani nie czerpię z tego przyjemności.
- Wierzę... mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Mimo swoich wielkich rozmiarów jest w nim coś spokojnego...
- Będziesz dobrym paladynem bo dostrzegasz to, co dla innych na pierwszy rzut oka pozostaje nie odkryte. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz wstydu swoim rodzicom i będziesz wzorowym uczniem a potem mężnym i oddanym Bogu paladynem.
Dalej szli w milczeniu ale Artur dalej był pogrążony w myślach związanych z wielkim potworem, który teraz leżał. I nagle przyszło mu coś do głowy.
- Czy czerwiowi nie grozi jakieś niebezpieczeństwo? Nie jest teraz do końca bezbronny ale i nie jest chyba teraz zbyt trudnym celem.
- To prawda ale nie martw się teraz mu nic nie grozi... Nie wyczuwam nikogo w pobliżu dziesiątek kilometrów ale cieszę się, że martwisz się o niego. To ukazuje fakt, że w twoim sercu nie ma niepotrzebnej nienawiści. Dzięki temu nie sposób będzie cię przeciągnąć na ciemną stronę zła.
Całą podróż przez pustynię trwałą pięć bardzo długich dni. Piątego dnia późnym popołudniem Tyrael oznajmił, że widzi zieloną linię na horyzoncie, którą był wielki las "Śpiewających drzew"
- Śpiewające drzewa?- spytał Artur zdziwiony.- Czy one żyją?
- Ależ skąd.- Tyrael uśmiechną się.- One żyją tak, jak żyje każde inne drzewo. Ich śpiew to po prostu wiatr który przeciska się przez kanaliki wzdłuż pni. Nic nadzwyczajnego ale pieśń jest przyjemna. Tam znam miejsce nad jeziorem, w którym będziemy dziś nocować.
Wieczorem doszli do krańca pustyni, która była i z tej strony zakończona klifem. Podczas wspinaczki zawiał lekki wiatr, który wywołał "Śpiew Drzew". Artur musiał w głębi przyznać, że naprawdę jest przyjemny dla ucha. Dzisiejszej nocy szybko zaśnie. Nie tylko dlatego, że jest bardzo zmęczony ale i dlatego, że do snu będzie mu grała ta kojąca melodia.
Drzewa w lesie były dość sporych rozmiarów i aby jedno z nich opiąć potrzeba by przynajmniej czterech dorosłych mężczyzn. Po półgodzinnym spacerze przez labirynt korzeni i dzikich pnączy dotarli w końcu nad brzeg małego jeziorka które zasilał mały wodospad.
- Krajobraz jak z książki.- zauważył Artur.
- To prawda... Po części dlatego, że trochę w niego ingerowałem. Czasami to jest moja samotnia. Teraz zostawię cię i pójdę zmyć z siebie piasek.- a po chwili dodał:- Tobie też radzę
- Z miłą chęcią popływam.
Po czym obaj bez ubrań wskoczyli do wody, której temperatura była ciut niska ale dzięki temu bardzo orzeźwiająca. Po kąpieli Tyrael sporządził posiłek a kiedy Artur zajął się swoją porcją zbudował szałas wykorzystując świetnie ukształtowany korzeń wystający półkolem z ziemi, gałęzi i dużych płaskich liści pewnego drzewa, które rosło ukosem nad taflą jeziora. Z nich też zrobił prowizorycznie posłania a gdy słońce już całkowicie zaszło poszli spać przy świetle małego ogniska, które powoli dogasało. Nazajutrz Artur obudził się wypoczęty i gotowy do drogi ale.... nigdzie nie było Tyraela...
Rozdział II
Część VII

Fakt, że nie było nigdzie Tyraela nie był najgorszym z faktów, które Artur stwierdził po kilku minutach. Kiedy się rozglądał niewiadomo skąd do uszu Artura dobiegło ryczenie jakiejś bestii a do tego za każdym krzakiem jakby coś się kryło....
- To tylko mi się wydaje. To tylko moje lęki i nic mi nie grodzi.- powtarzał sobie Artur. Udając, że tego w ogóle nie ma i że sytuacja ta jest całkowicie normalna Artur podszedł do jeziorka by obmyć twarz i ręce. Woda ku jego zdumieniu była lodowata a przecież jeszcze wczoraj była ciepła.- Coś tu się dzieje niedobrego.- powiedział sam do siebie.
Nie wiedział kompletnie co robić. W dodatku powietrze też wydawało się bardzo chłodne nawet jak na wczesny ranek. Artur jako że postanowił na razie nie ruszać się nigdzie w nadziei, że Tyrael niedługo wróci, zabrał się za ponowne wzniecenie ognia. Wszystko było odrobinę wilgotne ale kilka minut później Artur grzał się przy ogniu zastanawiając się nad następnym problemem. Powoli stawał się bardzo głodny, w jeziorku chyba ryb nie było a w zasięgu wzroku nie było widać nic co nadawało by się do zjedzenia. Przy posłaniu Tyraela znalazł dwa małe suchary i jakiś mały owoc ale to na długo nie wystarczy dlatego odłożył to na później kiedy głód będzie naprawdę dokuczliwy. Teraz nie pozostało mu nic innego jak grzać się przy ognisku i czekać na powrót......... przyjaciela.
*Bo w końcu chyba mogę go tak nazwać?- zastanawiał się nie wypowiadając słów.
Przez dwie długie godziny siedział prawie w bezruchu zastanawiając się co mu się dokładnie przydarzyło od chwili gdy po raz pierwszy spotkał Tyraela. Wypadek przy rozładunku, rozmowa, lot, podróż przez pustynie, Szej-Hulud a teraz to.... To wiele jak na tak krótki okres czasu. Zastanawiał się kim jest Zaakh i pozostali "wybrańcy".
Jego rozmyślania przerwał nagły ryk jakiejś bestii, taki sam jaki usłyszał rano. Znów szeleszczący krzak za jego plecami ale teraz wyczuł również bardzo drażniący ostry zapach. Powoli zaczął się obracać siedząc jednocześnie delikatnie przysunął do siebie prosty kawałek gałęzi. Przysunął go do siebie i mocno uchwycił prawą ręką. Kiedy górna część ciała był skierowana na krzaki powoli i cicho odwrócił resztę ciała a następnie powoli zaczął się podnosić. Nagle to co potrząsnęło krzakiem pomknęło w prawo chowają się za następny krzak. Teraz Artur stał przodem do stworzenia skrywającego się w krzakach twardo stojąc na ziemi z lekko ugiętymi kolanami i pewnie trzymanym oburącz kijem.
* Co robić? Co robić? Teraz nie chcę jeszcze zginąć... Obym dał radę- powtarzał sam do siebie w myślach.
Coś w krzakach poruszyło się jeszcze bardziej i między liśćmi ukazał się kawałek pyska napastnika. Po chwili cała głowa a następnie reszta ciała. Artur był zdumiony. Nie widział wcześniej takiego zwierzęcia ale po wyglądzie wydedukował, że nie jest to raczej groźne zwierze. Rozluźnił więc trochę mięśnie i opuścił kij. Stworzenie zaś, które wyglądało jak skrzyżowanie szopa, psa i jakiegoś innego zwierzęcia podeszło niepewnie i znajdowało się teraz jakieś trzy metry od Artura. Artur przyjrzał się mu dokładniej. Miało mniej więcej trzydzieści centymetrów wysokości i niecały metr długości. Ciemnobrązowa sierść dokładnie pokrywała całe ciało. Pysk był wydłużony a szeroko ustawione oczy, które były skierowane ku przodowi gwarantowały dobrą widoczność i perfekcyjną ocenę odległości.
- Podejdź mały, nic ci nie zrobię.- powiedział Artur jednocześnie przykucając, i wyciągnął jedną rękę do przodu, drugą zaś z trzymał kij, który powoli odkładał na ziemię.- No chodź.
Przybysz podszedł jeszcze kawałek, zamruczał i przykucnął tylnymi łapkami jakby szykował się do skoku. Wtedy ku zdziwieniu i wielkiemu przerażeniu Artura te małe zwierzątko wydało z siebie potworny ryk i rzuciło się na Artura, który cudem uniknął ataku schylając się w ostatniej chwili. Następnie zrobił przewrót w przód, wstał na nogo i ponownie chwycił kij oburącz. Zwierzę zaś wylądowało zgrabnie na ziemi i płynnym ruchem odwróciło się w stronę Artura.
- Uciekaj!- Artur próbował odstraszyć napastnika krzykiem i szybkimi wymachami kijem.
Nie przyniosło to jednak zamierzonego efektu. Stwór zaś zawarczał obnażając swe duże i cienkie kły. Następnie zaczął biec w kierunku Artura, który zrobił unik w prawo i zaczął uciekać... Biegł między drzewami próbując wymyślić cos co pomoże mu wybrnąć z tej sytuacji. Zwierzę na pewno dobrze się wspinało więc ucieczka w górę na niewiele się zda. Wtedy Artur wpadł na genialny pomysł w swej prostocie. Ze wszystkich sił przyśpieszył i zaczął szerokim łukiem skręcać w prawo. Trwało to kilka minut i kosztowało go to wiele wysiłku ale Artur wierzył, że było łatwo. Po chwili biegł już pod górkę co świadczyło, że już jest blisko. Przebiegł przez gąszcze i dotarł do strumienia a następnie zaczął biec z prądem. Po kilku minutach usłyszał cichy szum wodospadu. Obejrzał się za siebie by sprawdzić w jakiej odległości było zwierzę. Ku jego zdumieniu nigdzie go nie dostrzegł. Kiedy obrócił głowę napastnik czekał już na niego jakieś dziesięć metrów przed nim. Artur natychmiast się zatrzymał a zwierzę ruszyło do ataku. Artur wykonał kolejny unik jednak tym razem jedną łapą zwierze zraniło go w lewe ramię. Artur znów zaczął biec ale tym razem jakby ze zdwojoną siłą. Pięć metrów, cztery, trzy, dwa, jeden i Artur wykonał brawurowy skok z wodospadu. Kiedy leciał do jego świadomości docierał tylko pęd powietrza, reszta dźwięków gdzieś mu umykała. Podczas lotu dostrzegł swoje obozowisko a przy ognisku stał Tyrael! Tak! To był z pewnością on. Tyrael też go dostrzegł i dostrzegł również zwierzę, które wbrew przypuszczeniom Artura skoczyło za nim. Nie czekając ani chwili Tyrael poderwał się do lotu, chwycił Artura i szybkim unikiem umknął rozwścieczonemu zwierzęciu, które z wielkim pluskiem wpadło do wody z której umknęło do lasu oszołomione. Po krótkiej chwili Tyrael i Artur stali nad wodą spoglądając w stronę, w którą umknęło zwierzę.
- Skąd wiedziałeś, że skoczek leśny boi się pływać?- spytał Tyrael.
- Nie wiedziałem, miałem nadzieję, że za mną nie skoczy.- oznajmił Artur.- Gdzie się podziewałeś?
- Czasami trzeba stanąć w obronie nawet najsilniejszego. Szej-Hulud mógł zostać upolowany przez inne zwierzęta pustyni. Już się wokół niego zbierały.
- Ale jak można zabić takiego kolosa?- Arturowi znów ukazał się w głowie obraz wielkiego stwora.
- Skóra wewnątrz otworu gębowego jest wystarczająco cienka aby można było wbić kolec lub zęby jadowe. Kiedy przyleciałem aby sprawdzić co się tam dzieje wokół Szej-Huluda zebrały się już zastępy skorpionów i jadowitych węży. Jad, który mogli by mu wstrzyknąć wystarczył by aby go uśmiercić.- po chwili dodał.- Czas ruszyć w drogę.
- A nie możemy najpierw coś zjeść?
- Zostawiłem ci przecież Owoc sytości. Po jego zjedzeniu powinieneś się najeść.- Artur słysząc te słowa wyciągnął z kieszeni owoc i spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Oszczędzałem go bo nie wiedziałem, że tak on działa...- i włożył owoc do buzi. Po chwili rzeczywiście poczuł sytość w brzuchu.. jakby w ogóle nie był głodny.
- Ruszajmy w drogę, Zaakh czeka.
Po kilku minutach po obozie i obozowiczach nad jeziorem nie było ani śladu...


Rozdział II
Część VIII



Po wyjściu z lasu skierowali się do miasta Amroth w którym znajdowała się najlepsza na świecie szkoła magów "Miritch Elumines". Tylko tam można był otrzymać tytuł Arcymaga ze zdolnościami manualnymi i mentalnymi. Otóż magia dzieli się bowiem trójstopniowo.
Pierwszy stopień to zwykł mag. Takim magiem mógł zostać prawie każdy gdyż umiejętności maga wynikały z ciężkiego treningu; talentu magicznego, który każdy posiadał w mniejszym lub większym stopniu i w sporej mierze z dobrego doboru artefaktów i magicznych przedmiotów. Ich moc polegała tylko na umiejętnym wykorzystaniu mocy zaklętej w tychże magicznych przedmiotach i artefaktach.
Drugi stopień to magowie manualni. Ich własna moc i siła ducha wystarczały aby dzięki gestom czasami wspieranym przez słowa no i oczywiście sprawnie wyćwiczony umysł. Wyćwiczony mag manualny miał szanse awansować na trzeci stopień ale tylko po przejściu specjalnych testów wstępnych i obserwacjach mających na celu wyeliminować magów o złych intencjach. Ci jednak dzięki tajnym wyszkoleniu mieli szanse stać się nekromantami lub czarnymi magami. Niestety nikt nie wie gdzie znajdują się szkoły ich szkolące a po swoich potencjalnych uczniów wysyłają adiutantów w ścisłej tajemnicy.
Trzeci stopień to arcymagowie lub ich źli odpowiedniki- nekromanci i czarni magowie. Największy stopień wtajemniczenia daje im wielką moc. Moc arcymaga tkwi w jego umyśle. Nie potrzebuje gestów, słów czy też magicznych przedmiotów choć te ostatnie o odpowiedniej mocy są czasami wykorzystywanie jako wzmocnienie lub w celach obronnych. Jednak aby posiąść tak potężną moc trzeba wiele lat nauki, praktyki i pomocy innych arcymagów dlatego każdy z nich ma przynajmniej czterdzieści pięć lat. Nekromanci i czarni magowie nie mają tak wyszkolonych umiejętności ale nadrabiają a czasami nawet i przewyższają to czarnym paktom zwanych potocznie cyrografami. Dzięki cyrografowi śmiertelnik otrzymuje część mocy demona, z którym podpisze pakt. W zamian po śmierci dusza śmiertelnika zgodnie z umową należy do demona.
Artur i Tyrael, który oczywiście pozostawał w przebraniu starca, podążali szlakiem handlowym łączącym Amroth ze stolicą kontynentu Neolith. Od rana nie mijał ich żaden wóz wiec musieli poruszać się o własnych siłach. Droga był z obu stron otoczona łąkami więc w południowym słońcu nie mogli się schować w cień by umknąć choć na chwile od gorących promieni.
- Zaakh jest najmłodszym z Magów manualnych. Ma zaledwie piętnaście lat a już osiągnął to co inni osiągają kiedy kończą dwadzieścia.
- Czy ja też będę musiał się tak długo uczyć zaklęć?
- Nie tobie zrobimy wyjątek i niedługo rozwiniemy twój umysł za pomocą silnej magii archaniołów dzięki czemu po ukończeniu dwudziestego roku życia będziesz miał szansę stać się arcymagiem. Zaakh nie będzie potrzebował naszej interwencji a pozostała trójka nie musi się zagłębiać aż tak w tajniki magii. Wymaganych umiejętności nabędą w zakonie. Ty też ale tutaj spędzisz dwa miesiące a potem będziesz się rozwijać razem z innymi. Towarzystwa dotrzyma ci Zaakh a ja zajmę się pozostałą trójką.
Po chwili jadący do Amroth kupiec imieniem Godnox zabrał ich ze sobą, za co Tyrael wynagrodził go dwiema złotymi monetami.
Miasto Amroth... Powiadają, że nie ma piękniejszego miasta od tego. Nawet stolica w porównaniu do tego miasta wyglądała ubogo choć mieszkali tam najbogatsi. Amroth zawdzięczało swój urok wielu tysiącom zaklęć, które tworzyły lub stwarzały iluzję bądź po prostu sprawiały, że dana rzecz mieniła się kolorami tęczy. Absolwenci i uczniowie Miritch Elumines oraz innych szkół, których tutaj nie brakowało dokładali wszelkich starań aby miasto nie miało żadnych skaz. Można by powiedzieć, że całe miasto było jednym wielkim zaklęciem w którym ludzie żyli, spali, jedli pracowali i robili to co każdy człowiek w życiu robi.
Miasto było bardzo duże a mieszkanie Zaakha znajdowało się w okolicy szkoły arcymagów czyli na drugim końcu miasta więc dojście tam zajęło przybyszom lekko ponad godzinę. Kiedy znaleźli się już przed domem Tyrael kazał Arturowi poczekać a sam wszedł do środka.
- Lepiej jak ja sam to załatwię- tłumaczył.- Nigdzie nie idź bo w tym mieście trudno mi będzie ciebie odszukać a przed zmierzchem musimy być w szkolnym zamku bo twoja przemiana zacznie się o zachodzie słońca.
Wizyta w sierocińcu nie była tak kłopotliwa jak odebranie Artura i po piętnastu minutach siostra przełożona zgodziła się na prośbę Tyraela. Artura zaprowadzono do pokoju Zaakha a Tyrael poszedł z nim porozmawiać. Po następnych kilku minutach Zaakh wszedł do swojego pokoju, był całkowicie zaszokowany.
- Witaj.- powiedział Artur wstając od stołu przy drzwiach i wyciągając rękę w powitalnym geście.
- Więc to ty jesteś Artur. powiedział Zaakh wyciągając rękę.- Witaj. Wychodzi na to, że spędzimy razem trochę czasu. Możesz spać na tamtym łóżku.- powiedział wskazując jednocześnie łóżko przy oknie wychodzącym na północ. Za oknem widać było odległe zarysy zamku.- Za dwadzieścia minut mam cię zaprowadzić do zamku. Tyrael będzie tam czekał. Teraz poleciał gdzieś by zwołać spotkać się z innymi archaniołami.
Przez następne dwadzieścia minut rozmawiali o niezbyt istotnych sprawach takich jak pogoda czy wrażenie jakie robi miasto dzięki tym wszystkim czarom
- Już czas aby udać się na zamek.- powiedział Zaakh.- Chodźmy już.
I obaj wyszli z domu dla sierot i ruszyli w stronę zamku.
- Przepraszam, że pytam ale dlaczego nikt cię jeszcze nie przygarnął? Taki syn jak ty to chyba skarb.- Artur wyrzucił z siebie to co siedziało w nim już dłuższy czas.
- Sam nie wiem... może dlatego, że mnie się ludzie trochę boją. Tak to już jest ale ja się tym nie przejmuje. W sierocińcu jest mi bardzo dobrze.
Po kilku minutach byli już na dziedzińcu zamkowym gdzie czekał na nich Tyrael.
- Chodźcie, wszystko już przygotowane.- po czym zaprowadził ich do dużej komnaty bez okien gdzieś w środku zamku gdzie sześć archaniołów w blasku światła bijącego z nich samych ze złożonymi skrzydłami czekali na wprost drzwi. Niewiadomo kiedy Tyrael zrzucił swoje przebranie i dołączył do nich tworząc krąg wokół zręcznie przygotowanego stołu tak aby Artur mógł się wygodnie położyć.- Połóż się tu Arturze a ty Zaakhu poczekaj za drzwiami. Czas zacząć ceremonię...
Rozdział II
Część IX

Kiedy tylko Artur położył się między archaniołami i zamknął oczy rozpoczęto rytuał przebudzenia. Tylko dwa razy w historii ludzkości odprawiano go. Za pierwszym razem przebudzono moc w pewnym chłopcu, który miał wtedy dziesięć lat. Potem stanął jako potężny mag u boku wspaniałego króla i jego niepokonanych wojsk. Za drugim razem moc rozbudzona w pewnej kobiecie umożliwiła obalenie rządów tyrana i wprowadzenie hegemonii rodu, która panuje po dziś dzień. Zjednoczony kontynent pod władzą silnej i sprawiedliwej ręki Hegemona i Wysokiej Rady. Teraz przyszedł czas na trzeci rytuał, który miał przygotować człowieka do przeciwstawiania się niepojętemu złu.
Rytuał rozpoczął się już na dobre. Archaniołowie jednocześnie wymawiali coś w rodzaju zaklęcia posługując się tylko im znanym językiem. Białe światło wypełniło każdy fragment komnaty a Artur unosząc się kilka centymetrów nad stołem poczuł, że jego ciało bardzo szybo się rozgrzewa. Po krótkiej chwili dłonie i stopy zaczęły go parzyć i stopniowo ból rozchodził się po całym ciele. Łza płynęła po policzku ale nie spadła na stół tylko zawisła jak Artur w powietrzu tworząc idealną kulę.
Tymczasem za szczelnie zamkniętymi drzwiami Zaakh z przytkniętym doń uchem próbował dowiedzieć co się tam dzieje. Jednak żaden dźwięk, żadne światło nie wydobywało się na zewnątrz komnaty i całkowitej niewiedzy czekał aż rytuał dobiegnie końca. Po około trzydziestu minutach Tyrael wyszedł a za nim pozostali archaniołowie z których każdy poszedł swoją drogą. Potem Artur. Pierwszą różnicą jaką można było zauważyć to to, że jego ciemne włosy były teraz mlecznobiałe no i sam Artur był jakby troszkę wyższy.
- Jak się czujesz?- spytał niepewnie Zaakh.
Jednak nie zdążył odpowiedzieć bo wtrącił się Tyael:
- Potrzebuje teraz odpoczynku. Odprowadź go do łóżka a ja już musze iść... Będę za równo dwa miesiące i zabiorę was stąd.- a potem odszedł.
Nazajutrz Kiedy Zaakh wstał spostrzegł stojącego przed lustrem Artura.
- Teraz masz fajne włosy.- zagadnął.
- Są dość nietypowe ale wolał bym chyba swój stary kolor.
- Przywykniesz....
- Mam taką nadzieję ale poza tymi włosami nie czuję i nie widzę żadnej różnicy.
- Nawet najmniejszej? Hmm... sądzę że spostrzeżesz ja dziś w szkole.
Po dość skromnym śniadaniu Artur i Zaakh udali się do szkoły gdzie czekała na Artura pierwsza lekcja magii.
Rozdział II
Część IX

Kiedy tylko Artur położył się między archaniołami i zamknął oczy rozpoczęto rytuał przebudzenia. Tylko dwa razy w historii ludzkości odprawiano go. Za pierwszym razem przebudzono moc w pewnym chłopcu, który miał wtedy dziesięć lat. Potem stanął jako potężny mag u boku wspaniałego króla i jego niepokonanych wojsk. Za drugim razem moc rozbudzona w pewnej kobiecie umożliwiła obalenie rządów tyrana i wprowadzenie hegemonii rodu, która panuje po dziś dzień. Zjednoczony kontynent pod władzą silnej i sprawiedliwej ręki Hegemona i Wysokiej Rady. Teraz przyszedł czas na trzeci rytuał, który miał przygotować człowieka do przeciwstawiania się niepojętemu złu.
Rytuał rozpoczął się już na dobre. Archaniołowie jednocześnie wymawiali coś w rodzaju zaklęcia posługując się tylko im znanym językiem. Białe światło wypełniło każdy fragment komnaty a Artur unosząc się kilka centymetrów nad stołem poczuł, że jego ciało bardzo szybo się rozgrzewa. Po krótkiej chwili dłonie i stopy zaczęły go parzyć i stopniowo ból rozchodził się po całym ciele. Łza płynęła po policzku ale nie spadła na stół tylko zawisła jak Artur w powietrzu tworząc idealną kulę.
Tymczasem za szczelnie zamkniętymi drzwiami Zaakh z przytkniętym doń uchem próbował dowiedzieć co się tam dzieje. Jednak żaden dźwięk, żadne światło nie wydobywało się na zewnątrz komnaty i całkowitej niewiedzy czekał aż rytuał dobiegnie końca. Po około trzydziestu minutach Tyrael wyszedł a za nim pozostali archaniołowie z których każdy poszedł swoją drogą. Potem Artur. Pierwszą różnicą jaką można było zauważyć to to, że jego ciemne włosy były teraz mlecznobiałe no i sam Artur był jakby troszkę wyższy.
- Jak się czujesz?- spytał niepewnie Zaakh.
Jednak nie zdążył odpowiedzieć bo wtrącił się Tyael:
- Potrzebuje teraz odpoczynku. Odprowadź go do łóżka a ja już musze iść... Będę za równo dwa miesiące i zabiorę was stąd.- a potem odszedł.
Nazajutrz Kiedy Zaakh wstał spostrzegł stojącego przed lustrem Artura.
- Teraz masz fajne włosy.- zagadnął.
- Są dość nietypowe ale wolał bym chyba swój stary kolor.
- Przywykniesz....
- Mam taką nadzieję ale poza tymi włosami nie czuję i nie widzę żadnej różnicy.
- Nawet najmniejszej? Hmm... sądzę że spostrzeżesz ja dziś w szkole.
Po dość skromnym śniadaniu Artur i Zaakh udali się do szkoły gdzie czekała na Artura pierwsza lekcja magii.
Rozdział III
Część II


Wszyscy na sali byli już dojrzałymi mężczyznami i Artur czół się nieswojo w tym towarzystwie, podobnie jak na wykładzie teoretycznym ale tutaj w grę wchodziła teoria...
Zajęcia prowadził mały, karłowaty człowieczek z siwą brodą i rozczochraną czupryną. Odziany był w odrobinę przydługą togę koloru ciemnozielonego. Swoim piskliwym głosem zaczął wykład wstępny:
- Dzień Dobry wszystkim. Dziś zanim zaczniemy chciałbym przedstawić wam nowego studenta, który pouczy się z nami przez najbliższe dwa miesiące. Zapewne widzieliście go na wykładzie teoretycznym.- odwrócił się w stronę Artura i gestem ręki zaprosił go do siebie.- To jest moi drodzy Artur.
- Witaj.- wszyscy odparli chórem.
- Cześć.- niepewnie odezwał się Artur.
- Dobrze... wszyscy się przywitali więc zaczniemy lekcję. Dziś będziecie powtarzać to co wczoraj a ja zajmę się nowicjuszem. Nie może przecież robić tego co wy.
I wszyscy rozstawili się w parach i zaczęli przygotowywać się do ćwiczeń. Profesor i Artur ustali z boku sali gdzie znajdowały się drzwi do innej, mniejszej komnaty do której weszli gdy profesor upewnił się, że wszyscy wykonują to co im przykazał. Komnata miała wymiary około cztery na pięć metrów ale za to miała równie wysoki sufit jak poprzednia.
- To jest komnata nowicjuszy. Tutaj zaczniemy naukę z dala od niepotrzebnych gapiów i potencjalnych ofiar.- mówiąc to profesor rozmarzył się na chwilę i pogłaskał swoją brodę.- Zacznijmy więc.
- Dobrze.- Artur tylko na to czekał.
- Spróbuj stworzyć kulę energii. Taką, jaką zrobiłeś dziś rano przy profesorze Fargoncie ale postaraj się to zrobić szybciej.
- Dobrze.- i nie czekając ani chwili Artur wziął się do pracy. Powtórzył to co zrobił rano ale tym razem wyszło mu to znacznie sprawniej ponieważ magia wchodzi w nawyk.
- Wystarczy taka.- powiedział profesor gdy kula osiągnęła wielkość pomarańczy.- Teraz posłuchaj mnie uważnie. Wyobraź sobie, że kula przemieszcza się tam gdzie skoncentrujesz swój wzrok. Zrozumiałeś?
- Tak.
- Dobrze to teraz rozewrzyj palce i wzrokiem poprowadź ją troszkę przed siebie i spróbuj wznieść ją aż pod sufit ale pamiętaj, że ona podąża na razie tylko za twoim wzrokiem.
Wykonując dokładnie instrukcje profesora Artur wsunął kulę tak wysoko, że dotykała czasami sufitu co wytwarzało deszcz iskier.
- Bardzo dobrze teraz powoli sprowadź ją do nas ale tym razem spiralnie przy ścianach.- Artur posłusznie zaczął manewr, który nie sprawiał żadnych problemów nawet przy zakrętach. Kiedy kula była w połowie drogi coś boleśnie ugryzło Artura w łydkę. Mimowolnie chwycił się za nią jednocześnie kierując ku nodze wzrok.- Uważaj!!!- tylko tyle
zdążył powiedzieć profesor jednocześnie robiąc unik. Kula sterowana wzrokiem Artura pomknęła z ogromną prędkością aby nadążyć za wzrokiem Artura. Pocisk pomknął ku dołowi przecinając komnatę. Na jego drodze stanęły drzwi wejściowe, które mimo swojej solidnej konstrukcji roztrzaskały się na drobny mak. Podmuch cisnął Arturem i profesorem pod drugą ścianę. Profesor troszkę oszołomiony wstał i spojrzał krzywo ja Artura, który bardzo dokuczliwie odczuł pechowe ugryzienie.
- Tego to jeszcze u nas nie było.- powiedział kręcąc głową.
- Ja przepraszam.- bronił się Artur. Ani na chwilę nie przestał trzeć bolesnej rany.- To piecze! Moja noga!
- Pokaż obejrzę to.- profesor odsłonił nogę ukazując ślad po ugryzieniu. Widać było wyraźnie ślady po zębach a cały ślad był teraz bardzo siny. Wszyscy uczniowie stali teraz półokręgiem nad Arturem i zdziwieni patrzyli na Artura, który teraz skarżył się, że boli go cała noga. Wtedy ktoś z tyłu krzyknął:
- Mam winowajcę!- po chwili podszedł pokazując wszystkim martwego, małego węża o zielonych łuskach.
- Sprawa jest poważna. Musimy natychmiast zanieść cię do medyka. Podnieście go i chodźcie za mną.- z grupy gapiów wystąpiło dwóch mężczyzn, podnieśli z ziemi Artura i ruszyli za profesorem.
Wiadomość o tragicznym wypadku rozbiegła się w mgnieniu oka. Po drodze do medyka zza rogu wybiegł Zaakh, który na wieść o wypadku wybiegł z sali bez słowa.
- Co mu jest?- spytał profesora.
- Zatrucie jadem Zielonowca.
- Co?! One tutaj nie występują..
- Nie czas na to Zaakh. Teraz trzeba go szybko zanieść do medyka.
Zaakh zwolnił kroku by zrównać się z niesionym Arturem, który był ledwo przytomny.
- Nie przejmuj się. Nasz medyk jest prawdziwym mistrzem w swoim fachu. To jeden z nielicznych arcymagów, który poświęcił się lecznictwie. Postawi cię na nogi zanim zdążysz wymówić jego całe imię.
Po chwili byli już na miejscu. Artur ledwo widząc dostrzegł dobrze zbudowanego, wysokiego starszego człowieka w białej todze ze złotymi krawędziami.
- Zaraz straci przytomność. Szybko połóżcie go na stole.- powiedział i odwrócił się by sięgnąć po jakiś flakonik.- Co się stało?- zwrócił na chwile swój wzrok ku profesorowi oczekując odpowiedzi.
- Zielonowiec...
- Będzie ciężko ale jak tylko wyjdziecie zajmę się nim w odpowiedni sposób.- spojrzał na Artura.- Nie bój się, nic ci nie będzie.
Po tych słowach Arturowi zrobiło się ciemno przed oczami a jego świadomość odpłynęła gdzieś tam daleko...
Kiedy medyk był zajęty usuwaniem jadu i skutków jego działania Arturowi przyśnił się bardzo dziwny sen...


Rozdział III
Część III

Rzadko się zdarza, żeby podczas snu człowiek wiedział, że to sen. Artur stał na bezkresnej łące pełnej kwiatów, które co chwila zmieniały swój wygląd. Z róży zmieniły się w tulipana a zaraz potem w żonkila. Następnie z żonkila we fiołki a potem zamieniały się znowu i znowu... Nagle z tyłu ktoś się odezwał:
- Więc to ty. Witaj w swoim śnie...
Artur odwrócił się by zobaczyć kto to powiedział. Niecałe dziesięć metrów od niego stał wysoki mężczyzna w czarnych, przylegających do ciała szatach. Ciemne włosy niemal zlewały się z jego opaloną skórą. Jego wzrok był pusty a oczy sprawiały wrażenie obcości i bezkresnej otchłani.
- Kim jesteś? Co to ma wszystko znaczyć?
- Hmm...- nieznajomy zastanawiał się przez dłuższą chwilę a po chwili powiedział:- Ten na górze mówi o sobie "Jam jest Alfa i Omega" to ja powinienem ci się przedstawić "Jam jest Omega i Alfa" ale właściwie ja mam zbyt wiele imion aby wybrać konkretne ale sądzę, że możesz mi mówić Hades, Set lub coś w tym stylu.- po chwili zastanowienia jednak powiedział:- Myślę, że będzie najlepiej jeśli będziesz mówił mi po prostu Memorientes.
Artur nie odezwał się więc nieznajomy, który przedstawił się jako Memorientes kontynuował:
- Przykro mi z powodu ukąszenia, niestety to był jedyny sposób aby móc z tobą pomówić. Otóż Ten na górze chełpi się swoim światem i tworzy go według własnego widzimisie.- mówił to z wyraźną pogardą.- "Exegi monumentum aere perennius" tak właśnie można by ująć jego dumę w granicach ludzkiego pojmowania. Zresztą wiem, że kieruje się na przyszłość, w której te słowa będą bardzo znane. Kierując się na tą przyszłość wybrał ciebie aby przeszkadzając mi, móc nakierować teraźniejszość na odpowiedni tor.
- A jakie są twoje plany, że Bóg próbuje im zapobiec?- kiedy Artur wypowiedział słowo "Bóg" nieznajomym wstrząsnęły dreszcze. Wyraźnie czół do Najwyższego wstręt.
- Jeszcze nie rozumiesz kim jestem? Kiedy On mówi "Carpe diem" ja mówię "Memento mori".- po wyrazie twarzy Artura przybysz zrozumiał, że cytaty z jeszcze nieistniejącego języka są dla niego niezrozumiałe więc powiedział:- On mówi "Chwytaj dzień" ja zaś mówię "Pamiętaj o śmierci". Jam jest ten, którego lękają się Jego wyznawcy. Przyszedłem do ciebie z pewną propozycją.
- Ty jesteś..... wcieleniem zła.
- Nie, ja jestem raczej czystym złem choć muszę przyznać, że to niewdzięczna praca.
- Czego chcesz?
- Otóż On ma swój plan i swój wszechświat. Ja chcę ten wszechświat tylko zniszczyć i stworzyć go od nowa lepszym, lepszym i jeszcze raz lepszym.
- A wszystko co żyje byłoby podporządkowane tobie?
- To też ale nie przybyłem tu rozmawiać o szczegółach. Mam dla ciebie propozycję.
- Nie przyjmę jej, choćbyś nie wiem co proponował. Gardzę tobą.
- Uważaj co mówisz. To tylko sen ale wież mi, mam moc by cię uśmiercić w rzeczywistości posługując się tylko moimi wyznawcami. Sam niestety nie mogę, gdyż moja moc jest chwilowo... ograniczona. Wracając jednak do celu mojej wizyty... Chciałbym dać ci szansę. Przyłącz się do mnie a obiecuję, że razem zbudujemy nowy świat.
- Nie skorzystam. Nie zawieram umów jeśli ktoś na pewno ich nie dotrzyma. Poza tym nie możesz mi zaoferować nic lepszego od tego co mam!
- Doprawdy? Więc odbiorę ci to co masz i wtedy porozmawiamy.
- O czym ty mówisz?!
- Boisz się? To dobrze.- na jego twarzy zagościł złowieszczy uśmiech.
- Wcale nie! Nie dopuszczę do tego abyś zniszczył wszystko choćbym miał poświęcić w walce z tobą całe życie.
- Jeszcze zobaczymy. Teraz przebudzisz się a ja zagwarantuję, żeby to nie było przyjemne przebudzenie. Żegnaj mój przyjacielu.
- Przyjacielu? Nie jestem twoim przyjacielem!
Ostatni słowa Artur wypowiedział zrywając się z łóżka zlany zimnym potem. Nagły i gwałtowny ruch wywołał płonący ból w miejscu, gdzie został ukąszony przez węża.
- Słucham?- spytał człowiek, który siedział przy jego łóżku i właśnie przecierał Arturowi czoło jednocześnie silną ręką zmuszając go by ponownie się położył.
- Nie nic. To był tylko sen. Przepraszam
- Jeśli to był tylko sen to nie masz za co przepraszać a teraz wybacz ale muszę powiadomić profesora Fargona, że się obudziłeś. Wszyscy bali się o ciebie. Zaakh czeka za drzwiami.- po czym głośniej powiedział:- Zaakh możesz już nie podsłuchiwać. Wejdź i zajmij się Arturem, kiedy ja pójdę po profesora Fargona.
Drzwi otworzyły się a do pokoju wszedł Zaakh.
- Przepraszam profesorze.
- Ależ nie szkodzi. Teraz wybaczcie mi na chwilę ale zostawię was samych.- i wyszedł z komnaty.
- Napędziłeś wszystkim stracha.- powiedział Zaakh siadając na krześle, które przed chwilą zajmował medyk.- Merientis bał się, że nie uda mu się ciebie wyleczyć ale widzę, że niepotrzebne.
- Kiedy byłem nieprzytomny śnił mi się pewien człowiek a właściwie to nie był człowiek....
I opowiedział Zaakhowi cały sen od początku do samego końca. Zaakh cały czas patrzył na Artura ze zdziwieniem. Po kilku minutach wrócił Merientis wraz z profesorem Fargonem.
- Jak dobrze, że już nic ci nie jest. Wszystko w porządku chłopcze?- Fargon ustał przy Zaakhu, który z grzeczności natychmiast ustąpił profesorowi miejsca za co ten podziękował.
- Tak. Wszystko jest chyba już w porządku.- Artur nie był pewien czy powinien wspomnieć o sennej rozmowie więc na razie zatrzymał ten sekret dla siebie i Zaakha.
- Za kilka godzin odeślę go do pokoju.- wtrącił się Merientis.
Po wymianie kilku zdań z Arturem profesor Fargon i pozostali opuścili Artura aby ten mógł jeszcze wypocząć. Kiedy wieczorem Artur wrócił do pokoju tam czekał już na niego Zaakh.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Noga już nie boli a co u ciebie?
- Też dobrze ale kiedy wracałem do domu przypadkiem podsłuchałem Fargona i kilku innych nauczycieli. Dyskutowali czy starczy im czasu żeby....
Rozdział III
Częsć IV

...nauczyć cię potężnego zaklęcia. Niby nic nadzwyczajnego ale jeśli profesor Faragon używa słowa potężny to nie mówi o zaklęciu, którego opanowanie zajmuje zaledwie kilka lat.- spojrzał Arturowi w oczy i dodał:- On cię chyba chce nauczyć Ognistego Smoka.
- Wybacz ale nie bardzo kojarzę te zaklęcie.
- No tak, zapomniałem. Ognisty Smok to zaklęcie niemal niemożliwe do opanowania. W przeszłości próby opanowania go kończyły się śmiercią maga i dewastacją najbliższej okolicy. To zaklęcie zostało wpisane na listę zaklęć zakazanych. Nie można go uczyć a zwoje zawierające do niego instrukcje zostały zapieczętowane i ukryte w różnych bibliotekach Między innymi w naszej szkole ale nikt nie wie gdzie.
- Mam nadzieję, że przesadzasz. Ja przecież nie jestem dobrym magiem. Ty może tak ale ja nie. Moja moc została sztucznie pobudzona, nie mam doświadczenia więc jak mam dokonać czegoś co potężniejszym ode mnie się nie udało.
- To są tylko moje domysły. Czy są prawdziwe dowiemy się chyba niedługo.
Przez następne kilka dni Artur doskonalił sztukę samokontroli dzięki której władał teraz energią jak prawdziwy mag manualny. Po upływie dwóch tygodni od czasu przybycia do szkoły Faragon wezwał Artura i Zaakha na specjalne zajęcia. Miały się one rozpocząć tuż po obiedzie w szkolnej stołówce. Podczas obiadu ani Artur ani Zaakh nie mieli apetytu jednak obiad to ważna część dnia więc jedli do końca.
- Jak myślisz, co będziemy tam robić?- spytał Zaakh, który miał własną odpowiedź na to pytanie.- Może czas już rozpocząć naukę zaklęcia o którym wspominał?
- Może ale takie gdybanie na niewiele się zdaje. Jedz szybciej to się szybciej przekonamy czy miałeś rację.
Kilka chwil później obaj stali przed drzwiami do małej salki u podstawy centralnej wierzy zamku. Po chwili zjawił się też i profesor Faragon, który otworzył drzwi i gestem zaprosił ich do środka.
- Na pewno zastanawiacie się, dlaczego was tu wezwałem. Otóż nie będziecie już mieli normalnych zajęć. Jedyną naukę będziecie odbierać teraz ode mnie i na razie wyłącznie w tej salce. Nikt nie może wiedzieć czego was uczę. Rozumiecie?- obaj przytaknęli więc kontynuował:- Tyrael nakłonił mnie, że ty Arturze powinieneś nauczyć się pewnego zaklęcia, którego nauka jest zabroniona. Mam na myśli...
- Ognistego smoka?- dokończył za profesora Zaakh. Ten zaś zmierzył go surowym spojrzeniem i powiedział:
- Podsłuchiwałeś mnie? Kiedy?
- Przepraszam ale to było niechcący.
- Kiedy?
- Po wypadku Artura.
- Aha. Mniejsza o to. Jak więc już wiecie będę uczył Artura zaklęcia o nazwie Ognisty Smok. Osobiście nie słyszałem o potężniejszemu zaklęciu, które zawiera w sobie magię ognia, lewitacji, przemiany i kilku innych dziedzin magii. Artur musi nauczyć się ich w przyśpieszonym tempie. Oczywiście było by to niemożliwe gdyby nie fakt, że Artur posiada w sobie nie tylko przebudzoną moc ale także część mocy Tyraela, który ci przekazał ją podczas ceremonii. Dzięki twojej bystrości chłopcze zanim upłyną te dwa miesiące mam nadzieję zobaczyć wspaniałego i ogromnego Ognistego Smoka w którego się zamienisz.
- Ja?- Artur nie czół się swojo gdy tak go wyróżniano. Stawał się wtedy mniej pewny siebie z powodu obawy, że nie da sobie rady.
- Zaczniemy dziś sztukę tworzenia ognia.- Faragon przespacerował się po małej komnacie, która w danej chwili była zupełnie pusta. Cztery gołe ściany, goły sufit i goła podłoga tworzyły niemal idealny sześcian o boku mniej więcej dziesięć metrów. Nie było widać żadnych świec a mimo to w komnacie było jasno. Jednak nikogo prócz Artura to nie zastanawiało. Faragon zaś kontynuował:- Udowodniono wieki temu, że wszystko co istnieje na tym świecie jest energią. Nasze ciała, powietrze a nawet dusza to pewien rodzaj energii. Każdy przedmiot można z powrotem za mienić na czystą jej postać więc można też i ten proces przeprowadzić odwrotnie. Energia wytworzona podczas robienia czaru nie bierze się z nikąd. Otacza nas ona w niewykrywalnej formie i przybiera formę namacalną dzięki zaklęciu. Można jednak posunąć się o krok dalej i jeszcze bardziej koncentrując swoje myśli można wytworzyć na przykład ogień.- to mówiąc wyciągną poziomo dłoń skierowaną do góry, drugą wykonał nad nią gest tak jakby solił potrawę i nagle nad jego dłonią ukazała się kulka ognia. Po chwili znikła i Faragon kontynuował:- Umysł ludzki nie jest jednak w stanie się wystarczająco skoncentrować aby wytworzyć coś bardziej złożonego jak na przykład kamień. Dodatkowo energia stworzona za pomocą czaru po kilku lub kilkunastu minutach z powrotem przechodzi w stan nienamacalny. Aby wytworzyć ogień trzeba skupić się na energii i wyobrazić sobie ogień. Następnie we własnym umyśle przeprowadzić zmianę energii w ogień co wbrew pozorom jest dość łatwe. Skoncentrujcie się na temperaturze i na kolorze czerwonym, który reprezentuje w danej chwili wyłącznie ogień. Spróbujcie teraz zrobić to co ja przed chwilą.
Obaj wzięli się do pracy. Najpierw skupili się i oczyścili umysł z niepotrzebnych myśli. Potem postępowali już tylko zgodnie ze wskazówkami. Artur i Zaakh niemal jednocześnie wytworzyli własne kulki ognia, które niemal w tej samej chwili boleśnie ich poparzyły.
- Mówiłem wam abyście skupili się na temperaturze. Musicie przystosować swój organizm aby tworząc ogień nie robił wam on krzywdy bo możecie zginąć przy bardziej zaawansowanych czarach. Zróbcie to jeszcze raz.
Następnym razem nie poszło im to również najlepiej choć tym razem ból był już mniej odczuwalny.
- Jeszcze raz.
Tym razem wyszło im to już prawie dobrze. Ale ich ogień wciąż nie był wobec nich obojętny.
- Pamiętajcie, że ten ogień to wasze dzieło. Należy do waszego umysłu, który może go dowolnie kontrolować. Jeszcze raz
Tym razem efektem były zaklęcia, którym nic nie można było zarzucić.
- Dobrze. Dziś późno zaczęliśmy więc wiele się nie nauczyliście ale jutro oczekuję was z samego rana.
- Dobrze. Do widzenia.- odparli chórem.
- Do widzenia.
Dzisiejsza lekcja była trudna zarówno dla Artura jak i dla Zaakha a następny dzień miał im przynieść coś znacznie trudniejszego...

Rozdział III
Część V


Nazajutrz zaraz po śniadaniu Artur i Zaakh ruszyli do komnaty w której uczyli się wczoraj. Drzwi do niej były otwarte a w środku czekał już Faragon. Pojawiło się też kilka nowych przedmiotów. Na środku komnaty znajdowało się teraz szerokie, drewniane podwyższenie, które było wyłożone miękkim, grubym obiciem. Z sufitu, mniej więcej na połowie wysokości, solidnie przytwierdzony do sufitu i ścian na ośmiu linach wisiał pomost wykonany z drewna. Faragon stał tyłem do drzwi i przyglądał się temu wszystkiemu sprawdzając czy wszystko zostało zmontowane tak jak trzeba. Zaakh zapukał w otwarte drzwi i Faragon się obejrzał.
- Dzień Dobry, jak wam się podoba?- gestem prawej ręki pokazał to co przyniesiono.
- Dzień Dobry,- odpowiedzieli i obaj weszli do środka zaś Zaakh spytał:- Do czego to ma służyć?
- Zaraz się dowiecie ale najpierw powtórka wczorajszego dnia. Powtórki będą codziennie i zawierać będą to co się do tej pory nauczyliście. Dziś pokażcie mi kule ognia wielkości... arbuza.
Raz wykonane zaklęcie potem przychodzi już łatwiej więc bardzo szybko i zręcznie wyczarowali po dużej kuli rozżarzonego ognia. Nie wyszło im to jednak perfekcyjnie gdyż ręce rozgrzały się od kul.
- Nie szkodzi, będzie coraz lepiej.- podszedł do podwyższenia, wszedł po schodkach i kontynuował:- Dziś nauczymy się lewitacji. Do tego nam to właśnie jest potrzebne. Potem lewitację będziecie kontrolować intuicyjnie ale teraz będzie ona wymagała ogromnej koncentracji. Podwyższenie jest po to abyście sobie czegoś nie złamali kiedy spadniecie, a spadniecie na pewno. Mostek wiszący w powietrzu to wasz cel. Potem urozmaicimy naukę o dodatkowe utrudnienia ale najpierw opanujcie podstawy.- i bez niemal żadnej koncentracji wzleciał na mostek, ustał na nim a potem powoli powrócił na ziemię.- Lewitacja to wynik pewnej sztuczki, która sama w sobie nie jest zbyt trudna ale wykorzystanie tej sztuczki do lewitacji to już co innego.
- Jaka to sztuczka?- spytał w końcu Artur.
- Hm, chodzi oto aby energią zmusić powietrze do takiego zagęszczenia aby można było na nim stanąć. To bardzo mała warstwa i jej nie widać gołym okiem ale to nie ważne. Tworzymy ją tylko pod nogami więc umiejętność utrzymania równowagi jest tu bardzo istotna. Następnie kierując tą energią przemieszczamy się w dowolnym kierunku w pozycji pionowej. Aby jednak poruszać się szybciej należy wytworzyć poduszę powietrzną na brzuchu i odpowiednio obrócić się na nią. Wtedy lot jest łatwiejszy, szybszy no i przyjemniejszy prawda Arturze?
- Co? A tak. To było przyjemne.- Artur na chwilę powrócił myślami do chwil których trzymając się Tyraela leciał ponad lasem.
Po kilkuminutowej koncentracji przyszedł czas na pierwszą próbę. Artur wszedł na podest jako pierwszy by spróbować kierując się ścisłymi wskazówkami nauczyciela. Po kilkunastu sekundach poczuł jak energia pod jego stopami zaczęła zagęszczać powietrze. Po kilku sekundach Artur poczuł lekkie kołysanie na boki, to znak, że unosi się już na poduszce.
* Teraz trzeba spróbować wznieść się choć odrobinę- pomyślał.
- Pamiętaj aby wznieść się powoli i na razie na wysokość kolan.- powiedział Faragon.
- Dobrze.
Mimo wielkich starań potwierdziły się przypuszczenia Faragona. Artur już przy samym starcie źle skoncentrował się na tym co miał zrobił czego efektem było szybkie wzniesienie przodu poduszki powietrznej. Artur zrobił w powietrzu fikołka i upadł by głową w dół gdyby Faragon nie utworzył pod nim swojej poduszki powietrznej. Przez chwilę Artur pozostawał w powietrzu w bardzo śmiesznej pozycji.
- To by na pewno nie było przyjemne lądowanie.- powiedział Faragon i opuścił swojego ucznia na podest.- Mógłbyś sobie skręcić kark ale mam nadzieję, że następnym razem się uda. Teraz chcę zobaczyć jak sobie poradzi Zaakh.
Zaakh wszedł na podest mijając na schodach Artura.
- Pamiętaj, żeby sterować całą energią równolegle i balansuj ciałem.
Zaakh zrozumiał wskazówki bo jego próba wyszła znacznie lepiej. Wzniósł się on kilka centymetrów nad ziemię jednak się zdekoncentrował, niekontrolowanie wzniósł się na wysokość dwóch metrów poduszka znikła i z hukiem spadł na podest. Przekonał się również, że obicie nie bardzo amortyzowało upadek.
Przez następną godzinę obaj doświadczali bolesnych upadków ale szło im coraz lepiej. Lot był coraz bardziej stabilny i dłuższy jednak wiązał się to z coraz bardziej bolesnymi upadkami. Mimo starań Faragona Artur i Zaakh czasami w skutek dekoncentracji przelatywali przez całą komnatę uderzając w twardą kamienną podłogę i pełne kamiennych występów ściany.
Po południu Faragon zwolnił ich na chwilę z nauki aby ci mogli zjeść obiad. Odczuwając boleśnie niektóre miejsca na ciele obaj pokuśtykali do sali obiadowej.
- Jutro będę miał wszędzie siniaki.- poskarżył się Artur.
- Ja będę chyba jednym wielkim siniakiem ale wiem, że nie jest to poświęcenie daremne.
- Racja.- przytaknął Artur i obaj weszli przez drzwi sali obiadowej. Pokuśtykali na jej drugi koniec, wzięli obiady z bufetu i zajęli najbliższy wolny stolik aby usiąść jak najszybciej. Zrobili to bardzo delikatnie gdyż bolało ich dosłownie wszystko. Delikatnie trzymając sztućce jedli obiad.
- Musimy wyglądać bardzo śmiesznie.- wtrącił Zaakh spoglądając na ludzi podśmiewających się z nich.
Po obiedzie ponownie udali się do sali gdzie czekał Faragon z jakimiś miseczkami w rękach.
- Jesteście... weźcie to, i natrzyjcie posiniaczone miejsca.- podał im miseczki w których znajdowała się biała, jednolita maść.- Za pięć minut ból przejdzie i przystąpimy do dalszej nauki.
Dokładnie wmasowali maść w każdy bolący fragment ciała i po kilku minutach stopniowego zanikania zniknął całkowicie. Kiedy tylko to się stało ponownie zaczęli próby pod okiem Faragona. Nauka trwała do późnego wieczora a jej owocem były po dwa udane wzloty na mostek i tylko jeden udany zlot Zaakha. Faragon stwierdził, że są zbyt zmęczeni i oboleli aby poczynić jakiekolwiek postępy więc kazał im ponownie wmasować maść i zakończył naukę na dziś. Maść usuwała ból ale nie zmęczenie więc zasnęli niemal natychmiast.
Nazajutrz Artur wstał jako pierwszy ubrał się i zaczął budzić Zaakha.
- Wstawaj, musimy iść na zajęcia.
- Zwariowałeś? Nie ma zajęć daj mi jeszcze trochę pospać.
- Jak to nie ma? Profesor Faragon nic nie mówił.
- No ale przecież nigdy nie ma zajęć w dzień wizyty Hegemona.
- Co?
- No tak, skąd miał byś wiedzieć.- powiedział Zaakh i usiadł na łóżku.- Raz do roku w święto Białych Czarodziei Hegemon uczestniczy w obchodach tego święta.
- Ale dlaczego tutaj?
- Bo tylko tu jest ono obchodzone. Przyjeżdża tutaj aby pozdrowić poddanych i takie tam. Potem dyrektor szkoły przedstawia mu najwybitniejszych magów podczas pokazu sztuk magicznych na szkolnych włościach.- po chwili dodał.- Skoro już nie śpię to mogę się ubrać i przygotować do pokazu. Ja też będę w nim uczestniczył niestety tylko nie zostanę przedstawiony Hegemonowi.
- Dlaczego?
- Bo niedługo mnie tu nie będzie i dyrektorowi trudno będzie wyjaśnić Wysokiej Radzie, która przybędzie z Hegemonem, zniknięcie jednego ze zdolniejszych uczniów. W dodatku najmłodszego maga manualnego w dziejach. Mógłby popaść w niełaskę.
- Hm, no tak ale czemu mi o tym nie powiedziałeś?
- Nie ma się czym chwalić no i myślałem, że wiesz.
Po śniadaniu obaj udali się aby zobaczyć pochód Hegemona, który składał się z jego przybocznej gwardii, kilkunastu znakomitych arcymagów, najzdolniejszych ludzi, którzy byli sławni ze swoich wynalazków stworzonych aby bronić kontynent przed ewentualnym najeźdźcą, dwór szlachecki no i oczywiście Wysoka Rada. Podróżowała ona w wielkim, szczelnie zamkniętym powozie.
- Nikt nie widział Wysokiej Rady. Powiadają, że tak naprawdę to nie są ludzie lecz Gauryni, ludzie chmur.- zagadnął Zaakh.
- Kto? Jak oni wyglądają?
- Słyszałeś bajkę o dżinie z lampy? Dżin z lampy istniał naprawdę lecz nie spełniał każdego życzenia choć jak każdy


Post został pochwalony 0 razy
Czw 12:56, 13 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Cholernik
Administrator
Administrator



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Post
POLECAM DO PRZECZYTANIA BARDZO FAJNE !


Post został pochwalony 0 razy
Pon 11:16, 17 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Kuba Miller
Gadula
Gadula



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Lubaczów

Post
popieram cię cholernik ale za długie Razz


Post został pochwalony 0 razy
Pon 18:21, 24 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Muszyn
Mega gadula
Mega gadula



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

Post
Popieram obu panów Super Extra Fajne Smile


Post został pochwalony 0 razy
Pon 18:23, 24 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Cholernik
Administrator
Administrator



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Post
ciekawe kto z was by przeczytal cale -.-


Post został pochwalony 0 razy
Pon 18:41, 24 Kwi 2006 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Forum ots Poland Holigans Strona Główna » Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin